niedziela, 9 października 2011

Rozdział XI

                                     *Oczami Maćka ,dzień pogrzebu*
Nadal nie mogę uwierzyć ,że jego już nie ma. Chociaż ,że zrobił takie świństwo to i tak zasługiwał na życie. Miał jeszcze tyle czasu ,żeby to wszystko naprawić ,żeby zacząć od nowa ,żeby spełnić marzenia ,wyjechać gdzieś ,założyć rodzinę ,zrobić coś na co od dawna chciał zrobić....nie rozumiem go. Jak można odebrać sobie życie? W dodatku w tak młodym wieku? Te pytania mnie męczyły. "Samobójcy to tchórze bo boją się życia" - coraz częściej zastanawiałem się nad tym cytatem. Do tej pory nie wiem co o tym myśleć....No cóż muszę się w końcu pogodzić z tym ,że Michała już nie ma i nie wróci, chociaż ,że nie będzie to łatwe. Postanowiłem zacząć się przygotowywać na pogrzeb. Poszedłem do łazienki ,umyłem się i ubrałem w garnitur. Założyłem jeszcze zegarek ,który dostałem na urodziny od mojego zmarłego przyjaciela. Poszedłem jeszcze do Kornelii zapytać jej jak się trzyma.
-Hej mała. Jak tam się trzymasz? - Zapytałem po czym pocałowałem ją w czoło.
-Nie najgorzej. Ale ten pogrzeb ,ta cała sytuacja.....ja już po prostu nie daję rady ,to wszystko dzieje się tak szybko. W dodatku mam wrażenie ,że jego śmierć to wszystko moja wina...- Mowiła z trudem przełykając ślinę. Jej twarz wyrażała wielką rozpacz ,oczy miała jaśniejsze niż zwykle ,większe ,była blada. Miałem ochotę ją przytulić i nigdy nie puścić ,ale wolałem zostawić ją samą ,żeby sobie wszystko dokładnie przemyślała.
                                              *Kilka godzin później*
Już po wszystkim. Akurat wracamy z pogrzebu. Ten pogrzeb był inne niż mojej zmarłej 2 lata temu babci. Ten miał w sobie jakąś niewidzialną magię....była zupełnie inna atmosfera. Wszyscy oprócz mnie ,Kornelii i najbliższej rodziny Michała nie byli jakoś specjalnie zasmuceni. Jego mama ciągle płakała ,zdarzało jej się nawet krzyczeć ,żeby oddali jej syna. Jego tata tak samo. Naprawdę im współczuję ,że musieli pochować swoje jedyne dziecko... .
                                                   *Oczami Kornelii*
Po pogrzebie byłam roztrzęsiona. Chciałam ,żeby jak najszybciej się skończył. Nie mogłam znieść tych wszystkich spojrzeń moich znajomych i rodziny Michała wprost w moje oczy. Nie wiedziałam co sobie wtedy myśleli.
                                                 *Kilka dni później*
Czuję się już lepiej. Przesiedziałam w domu prawie tydzień i szczerze mówiąc dobrze mi to zrobiło. Codziennie rozmawiałam z Maćkiem i mamą i dzięki nim pogodziłam się ze śmiercią Michała. Chociaż ciągle mam doła bo uważam ,że to przeze mnie popełnił samobójstwo. Miałam przez to zepsuty humor ,więc postanowiłam znaleźć jakąś książkę. Czytanie zawsze poprawiało mi humor. Weszłam po drabinie na strych i zaczęłam się rozglądać. Stojąca w kącie szafeczka od razu przyciągnęła mój wzrok. Podeszłam do niej i otworzyłam pierwszą szufladę.
Wypadła z niej stara ,zakurzona księga. Z ciekawości postanowiłam ją przeczytać. Przeglądałam różne zdjęcia ,czytałam jakieś bazgroły aż w końcu pewna fotografia przykuła moją uwagę. Był na niej stary ,wielki dom. Jako, że lubiłam zagadki i od zawsze miałam głupie pomysły postanowiłam tam pojechać. Wyrwałam zdjęcie z księgi i schowałam ją z powrotem do szuflady ,a zdjęcie do kieszeni. Zeszłam na dół , ubrałam się i wyszłam. Mijałam coraz więcej ulic i z każdym krokiem czułam coraz większe zakłopotanie. Byłam zdeczka przerażona ,bałam się ,że tego domu już tam nie ma albo ,że jest tam coś strasznego. Ale się pomyliłam. W ułamku sekundy znalazłam się oko w oko z uwiecznionym na zdjęciu domem. Nieco speszona weszłam przez bramkę i przeszłam przez ogród prosto na ganek. Niepewnie zapukałam do środka ,ale nikt nie otwierał.
Popchnęłam drewniane drzwi, otworzyły się, ale z trudem. Niepewnie weszłam do środka. Niby dom jak dom... Szeroki korytarz z białymi ścianami kończyły również szerokie schody, po prawej stronie był aneks kuchenny, po lewej za szklanymi drzwiami widziałam salon. Weszłam do kuchni, na stole stał czajnik z dwoma filiżankami, jakby przygotowane na wizytę jakiegoś gościa. Otworzyłam szafki- pustka. Lodówka nie była podłączona do prądu. Ciekawa zaczęłam wchodzić po schodach na górę. Schody strasznie skrzypiały, zresztą tak jak podłoga na dole. Góra wydawała się mniejsza. Weszłam do pierwszego lepszego pokoju. Pokój dziecięcy
!. Różowe ściany, drewniane łóżko z  bawełnianą białą pościelą. Drewniana podłoga pokryta warstwą kurzu, a na niej koń na biegunach, domek dla lalek, na półce leżały porcelanowe lalki. Dokładnie takie same miałam w dzieciństwie. Podeszłam do łóżka chcąc usiąść i przypomnieć sobie czy ja w tym domu już kiedyś nie byłam. Na pościeli leżał złoty, otwierany medalik. Taki sam miała babcia Stasia... Ale ona przecież nie żyje. Zmarła dwa lata temu na raka. Coś mi nie pasuje... Dokładnie pamiętam, została pochowana ze swoim medalikiem. Wzięłam go w ręce i obróciłam. Widniał wykuty napis "Umarłam ,ale jednak żyje". 


Nareszcie 11... Dopiero wena przyszła ; DD